Mamy wakacje i tak mi się przypomniała pewna sprawa, którą chciałabym poruszyć, niby błaha, ale jednak jakiejś wagi. Przypomniała, bo od jakiegoś czasu ja i moje rówieśniczki i rówieśnicy jesteśmy już na to za starzy i nas to nie dotyczy. Ale w podstawówce to się pojawiało co roku. O co chodzi?
Wyobraźcie sobie taką sytuację: jesteście pewną Marysią. Marysię wychowuje mama pracująca jako sekretarka. Nie mają dużo pieniędzy, ale mama dziewczynki co roku zabiera ją na kilka dni nad morze, by miała jakieś wakacje. Potem nadchodzi wrzesień, Marysia zaczyna 3 klasę, przychodzi na pierwszą lekcję tego no... (jak się nazywał ten przedmiot od wszystkiego co nie jest angielskim, w-fem i religią?) no tego takiego polskiego. Nauczycielka zaczyna powitaniem wszystkich po długiej przerwie i takimi innymi, po czym mówi "opowiedzcie o swoich wakacjach. Po kolei, od rzędu przy oknie. Kamil. zaczynasz - gdzie byłeś?". No i się zaczyna. Kamil był na Rodos. Ania była w Egipcie. Wredna Kasia była we Francji. No, Bartek skromnie, bo tylko w Niemczech, a do sąsiadów to tylko biedacy jeżdżą przecież. Marta już lepiej, bo na Hawajach. Karol za to był na koloniach w Bułgarii, i tak dalej. Jak się czuje w takiej sytuacji Marysia? Jak wy się jako ona czujecie, kiedy po tych wszystkich koleżankach i kolegach musicie powiedzieć, że byliście nad morzem - nie śródziemnym, nie czerwonym, tylko bałtyckim?
I co roku zaczyna się tak samo. Przynajmniej u mnie tak było. I moje pytanie brzmi: jak można, będąc wychowawczynią/wychowawcą, zadawać takie debilne pytanie? Przecież równie dobrze można się zapytać "dzieci, ile zarabiają wasi rodzice? Niech się każdy ładnie pochwali". Czy na prawdę można nie rozumieć, że dzieci z biedniejszych rodzin, które nie jeżdżą na wakacje za granice. mogą czuć się głupio? Jakby odstawały od innych dzieci?
I takich Maryś jest w Polsce ogromnie dużo. I to niby jest błahe, ale dla mnie jest ogromnie ważne dlatego, że oczywistym jest dla mnie, że takich pytań się nie zadaje. A one są zadawane masowo. Idiotyzm tej sytuacji sprawia, że ona staje się bardzo poważna, Bo czy naprawdę można się tak głupio zachować? Można. I to mnie przeraża.
Rzecz ma się podobnie co do pytań o mamę czy tatę. Pytanie "czym zajmuje się twoja mama" jest o tyle okey, że dzieci nie rozróżniają za bardzo dobrze płatnych zawodów od tych gorzej. Ba, często nawet ten co ma tatę budowłańca wygrywa z tym, co ma tatę prawnika, bo przecież fajniej jest kierować koparką niż robić coś czego się właściwie nie rozumie, no bo co robi taki prawnik. Problem w tym, że nie wszyscy mają mamę, a jeszcze częściej nie wszyscy mają tatę. I na takie pytanie co ma odpowiedzieć dziecko - "a ja nie mam mamy i ch*j"? Wybaczcie określenie, ale tak mnie to irytuje. No przepraszam, ale bądźmy poważni. O takie rzeczy się nie pyta.
Albo, w tym nowym rządowym podręczniku znalazła się czytanka o rodzinie adopcyjnej, gdzie są określenia "nibytata" i "nibymama". No to już jest szczyt. Jak można starających się i kochających rodziców adopcyjnych nazywać "niby"? Są takimi rodzicami jak wszyscy inni. Ktoś tam od tego podręcznika tłumaczył, żeby to ma uświadamiać inne dzieci, z jakimi problemami borykają się ich rówieśnicy/czki. Ale jak dla mnie to co najwyżej "uświadamia" adoptowanym dzieciom, że ich rodzice są jacyś tacy niedorobieni.
Pomijam już to, że strasznie nie lubię tej takiej "koncepcji miłości genów", jak ja to nazywam, na której często bazują bajki. Czkawka na siłę musi znaleźć swoją matkę (i oczywiście znajduje i oczywiście ona jest jego sobowtórem), a Dzwoneczek ma orgazm bo w zimowej krainie znajduje swoją siostrę (i oczywiście jest rewelacyjna), A tymczasem to, że ktoś jest dla nas ważny, nie leży w genach, tylko w naszej relacji z tą osobą i tym jak ją oceniamy. Jeżeli mam siostrę, ale jej nie znam, to ona jest dla takim samym człowiekiem jak inni nieznani mi ludzie. Tak więc adopcyjni rodzice niczym nie różnią się od reszty wychowujących swoje dzieci rodziców biologicznych. Ale to jest już inna sprawa.
Rozpisałam się, eh. Ale naprawdę uważam, że trzeba chyba mocno nie myśleć nad konsekwencjami swoich słów, by doprowadzać do podanych przeze mnie przykładów.
To jak, gdzie jedziecie na wakacje? XD (żartuję)
Przepraszam, ale choć mam pełno zaległych sesji, to wszystkie nieobrobione. Ale żeby post nie był pusty, wstawię 3 obrobione zdjęcia Lagoony (w stylizacji mieszanej XD)
A tutaj taka moja, hm, ilustracja, nad którą siedziałam całe ferie.
Bye :3
jkbc Następny post też będzie późno, bo wyjeżdżam na dwa tygodnie.
Hej, hej :)
OdpowiedzUsuńPierwszy fragment postu - o wakacjach. Pamiętam, że u mnie w podstawówce też zawsze pytali, jak tam wakacje - i wszyscy chcieliśmy się pochwalić, niezależnie, czy ktoś był - nie wiem - w Chorwacji, czy u cioci nad jeziorem. Zastanawiam się, czy naprawdę dzieci, które jeżdżą nad nasze morze albo nie jeżdżą nigdzie jest tak niewiele? I stanę w obronie wychowawczyni, która jakoś chce zacząć rozmowę z uczniami. A, i takowa lekcja nazywa się kształceniem zintegrowanym :)
A z tymi "niby-rodzicami" mnie zastrzeliłaś. Nie chciało mi się wierzyć, że myślący, empatyczny człowiek może napisać coś takiego.
Zdjęcia cudne i nie mogę się zdecydować, które najładniejsze - drugie albo trzecie.
Chodzi mi o to, że czymś innym jest się zapytać "kto chce opowiedzieć o swoich wakacjach?" a kazać opowiedzieć wszystkim. Ja rozumiem, że wych. chce zacząć jakoś, ale można inaczej, ya know :>
UsuńDziękuję za komplement :) śmieszne, bo na początku chciałam wstawić tylko 1 XD
Chodzi mi o to, że czymś innym jest się zapytać "kto chce opowiedzieć o swoich wakacjach?" a kazać opowiedzieć wszystkim. Ja rozumiem, że wych. chce zacząć jakoś, ale można inaczej, ya know :>
UsuńDziękuję za komplement :) śmieszne, bo na początku chciałam wstawić tylko 1 XD
Całkowicie się z tobą zgadzam.U mnie też tak było. Niestety nie tylko w podstawówce, ale w gimnazjum także, zwłaszcza na angielskim i hiszpańskim. Co roku musiałam wysłuchiwać gdzie to moi przemili "koledzy" nie byli. W dodatku szkoła, do której chodziłam, była prywatna, więc uczniowie wyjeżdżali nawet w ciągu roku na Rodos itp. Czułam się jak ta przykładowa Marysia, opowiadając o wakacjach spędzonych w polskich górach i kilku dniach w Czechach. Uważam, że jak już to powinno być to zadanie dla chętnych. A określenia nibytata i nibymama to chyba jakiś nieśmieszny żart. Przeraża mnie to, co wypisują w tych podręcznikach. Dokładnie, geny nie mają znaczenia tylko to, co czujemy do danej osoby. Sesja Lagoony, choć krótka, podoba mi się. Ilustracja jest świetna, a przedstawiony na niej śliczny zamek jest niezwykle szczegółowy, dopracowany i przypomina mi trochę playsety Polly Pocket :D
OdpowiedzUsuńPełna zgoda :)
UsuńRzeczywiście, taki playset XD Może to dlatego, że jak byłam mała bawiłam się Polly, a to by się zgadzało z teorią podświadomości Freuda :D
Aha, no i polskie góry też są super, szczególnie jak się ktoś umie zachwycać przyrodą :)
UsuńHa, no to jak chcesz uniknąć takich pytań to się urodź na wsi (i przy okazji zmarnuj swoje życie). U mnie jest tak: ,,Byłaś na jeden dzień w Kazimierzu (około 50 km)?! Wow!". Nie chodzi o to, że drogo/daleko, tylko o to, że rodzice, przynajmniej u mnie, mają dzieci daleko. Tu jest zdecydowanie mniej takich szczęśliwych rodzinek niż w mieście.
OdpowiedzUsuńAle zgadzam się i do tych pytań, i do tych nibyrodziców. Zawsze mówię: ,,Rodziny się nie wybiera. Przyjaciół wręcz przeciwnie", ale oni chyba uważają, że jak ojciec zachla się na śmierć, a matka wsadzi dziecko do śmietnika to są jego prawdziwymi rodzicami.
Najbardziej podoba mi się trzecie zdjątko. Jest śliczne.
Obrazek bardzo ładny, ale otoczenie domku to spaprałaś (chyba, że to taka wizja artystyczna to sorry). Według mnie mogłaś się bardziej postarać, przynajmniej przy tych górach.
No tak, otoczenie does metter xD
UsuńDzięki za szczerą opinię, ale mi się tło podoba, jest takie my-little-pony'owe i flashowe jak chciałam. Skłoniłaś mnie natomiast do refleksji, czy aby nie za bardzo kontrastuje z szczegółowym domem.
Rozumiem cię, ale chociaż jesteś nad bałtykiem a ja najwyżej mogę iść za granicę w polu i rwać kukurydzę xd. A rodzice moich kleżenek pracują w firmach i zawsze gdzieś jeżdżą a ja nie.. chłopacy u nas się chociaż tak nie chwalą.
OdpowiedzUsuńum...
Usuń1. Nigdzie nie napisałam, że ja tak mam. Zachowuję to dla siebie, bo jeżeli tak jest - nie chcę o tym mówić, jeżeli nie - nie będę się "chwalić".
2. Mieszkam raczej w środkowej Polsce xD
To tak dla rozwiania nieporozumienia.
Nie przejmuj się, w domu jest masa rzeczy do robienia - można czytać, oglądać, rysować, projektować, pisać... dla mnie tak samo super jak wyjazd ^^
Ja gdybym była adoptowana, to w czuła bym się fajnie, że jestem wybrana, a nie zostawiona przypadkowi XDDDDDDD
OdpowiedzUsuńJa jestem adoptowany...
Usuń